Bez lata

Lipiec jako pierwszy miesiąc wakacyjny, zaliczany do pełni lata jest miesiącem trudnym. Nadmiar oczekiwań i planów zazwyczaj zbiega się z oszałamiającym gorącem, które zalewa chodniki niczym lawa skrupulatnie wygaszająca wszystkie oznaki życia. Świat spowalnia, zaraz po zwolnieniu przedwakacyjnym a przed zwolnieniem jesienno-zimowym. Nie obiecuje absolutnie niczego, poza kolejną powtórką.

Nadzieja stopniowo zanika, wraz z mokrymi plamami pod pachami mieszkańców miast i wsi, strużką potu za uszami, na karku i pod nosem. Już wiadomo, że nie wydarzy się nic nadzwyczajnego. Nawet panny młode tak pełne entuzjazmu i radości wywołanej faktem planowanego ślubu, tracą swoją świeżość i rozmach, czekając na sierpień. Bo sierpień ma w nazwie literkę “r” i obietnicę szczęśliwego życia we dwoje. Nikt tego nigdy statystycznie nie sprawdził – może aby uratować jakiś pewnik w tym życiu, gwarancję szczęścia które w innym przypadku byłoby tak samo kruche jak ludzkie niezdecydowanie.

Duchy w lipcu też nie są specjalnie aktywne. Po co? Obojętność połączona z rezygnacją sprawia, że w powietrzu brak esencji: tych wszystkich emocji i pragnień, którymi duchy mogą się nakarmić. Nic nie jest ani wysoko ani nisko, parność powietrza rozrzedza smutek, wspomnienia nie są zbyt wyraźne, radość waha się co ze sobą zrobić.

Nawet młodzież, zdająca się bawić beztrosko na kąpieliskach i w galeriach handlowych po powrocie do domów wytraca pozory tej energii na rzecz bezruchu i neutralnej niechęci do jakiegokolwiek wysiłku.

Udajemy. Obietnice i deklaracje, akcje bikini i ruch remontowy wszystko jest i jednocześnie tego nie ma, jakby zasysała nas niewidzialna rura odkurzacza nazywanego wiecznością.

Głodne duchy próbują przetrwać strasząc turystów i prowokując psy, w dobrej wierze że jedni i drudzy są zdolni do gwałtownych i niespodziewanych łańcuchowych reakcji. Wymuszają ich szczekanie licząc na irytację i lęk przechodniów, który je nawadnia jak woda z saturatora, gasząc na chwilę okropne pragnienie.

Nakładanie się rozwarstwionych światów wywołuje zjawiska takie jak chwilowe fatamorgany i omamy słuchowe. Kiedy stajesz na rogu starych mieszkań i kamienic słyszysz dźwięki i rozmowy, tupot nóg i przesuwanie mebli, rozmowy o pieczeni na obiad i lato z radiem i zastanawiasz się kto ma na to wszystko siłę? Nikt. To tylko oderwane fragmenty różnych rzeczywistości krążą w powietrzu: tego wszystkiego co już było i nikomu się nie przydało. Energetyczne odpady przeszłości, która nie mogła się dopełnić, bo nie była dla nikogo wystarczająco ważna.

Słucham. Jestem świadkiem rozpadu, jak co roku, jak każdego lipca. Duchy do mnie mówią o cyklicznej nudzie i rutynowym znudzeniu. Kiwam głową. Szeptają mi do ucha skrywane ludzkie tajemnice. Wiemy doskonale, że nic z nimi nie zrobię, a na pewno nie teraz, nie w tym momencie kiedy jedyne czego pragniemy to końca upałów.

A jeśli nie tego, to chociażby jakiejś małej katastrofy na koniec świata.

Tekst: Magda Skomro

Obraz: Marc Chagall

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *