Zaczęło się bardzo niewinnie. W sobotę czytałam dalszy ciąg książki Córki i Ojcowie w analizie jungowskiej. To już kolejny raz, ale że ja najwyraźniej lubię robić rzeczy po dwa albo po trzy razy (zamierzona autoagresja), więc po latach wróciłam do lektury. Czytałam właśnie fragment o amazonce i jej wewnętrznym gniewnym chłopcu, Triksterze który wyrzuca kobiety zbyt rozsądne z ich sposobów funkcjonowania, pozbawiając przynajmniej na jakiś czas skuteczności, a konfrontując z bezradnością i lękiem. Co z kolei ma doprowadzić do odkrycia w sobie potencjału kreatywności i umiejętności śmiania się z siebie. Bardzo pięknie, w praktyce bywa różnie.
– Mamy na lekcję muzyki we wtorek zrobić jakiś instrument muzyczny. – powiedziała Iga, 10 latka patrząc na mnie oczami pełnymi ogromu błękitu i dobrej woli. – Ja bym chciała bębenek.
Fuck!!! Z muzyką już mamy kłopot, bo Iga gra na drewnianym flecie, a wszyscy łącznie z Panią na plastikowym. Iga dostaje tylko informacje, że „źle to robi”.
Fuck, pomyślała zrezygnowana we mnie do cna Matka Polka lub alternatywnie Matka Brytyjka z „Nie wiem jak ona to robi”, co to rozgniatała widelcem babkę od Marksa i Spensera byle tylko wyglądała na wyrób domowy. O 12 w nocy.
Może skoro Pani wierzy, że dzieci takie rzeczy robią samodzielnie to wezmę swój afrykański bębenek, trochę go rozgniotę i zniszczę i będzie??? Porysuję flamastrami lub podrobię plasteliną??? No przecież mogłam mięć akurat w domu wydrążony pień drzewa. Przecież mieszkam w Krakowie, tutaj do cholery SĄ JESZCZE JAKIEŚ DRZEWA. Może nawet lipa? Lipa jest dobra do rzeźbienia, podobno.
Okej, nie będę poświęcać bębenka. Co na to YouTube? O, tu nie ma problemu. Wystarczy puszka, balonik, sznurek, kolorowy papier, drewniane patyczki do grilla i korek od wina. Viola! Łatwizna!
Zaraz na samym wstępie: nie grilluję, poza tym jestem wegetarianką. Nie mam w domu wina. Nie mam też puszki. Ani jak się okazuje balonika. Mam tylko rękawiczki do sprzątania a one są za mało rozciągliwe.
– No Magda, zamamrotałam do siebie, odrobinę entuzjazmu. Są sklepy!
W niedzielę sprawa ze sklepami zazwyczaj nie wygląda dobrze. Najwyraźniej uległam propagandzie, że niedziela jest dla rodziny i wszyscy siedzą w kościele. Z mojego punktu widzenia sklepy były zamknięte. Dopiero w trzeciej Żabce Pani uświadomiła mi, że to niedziela handlowa. – niechże Pani idzie do Biedronki.
A może pójdę do lwa? Albo do tygrysa? Gdzie jest król tego lasu?
Gdyby ktoś chciał potraktować moje pytanie dosłownie, zwłaszcza w obliczu propagandy partii rządzącej, to król naszego rodzinnego lasu jest w Austrii. Jeździ na desce.
Czemu ja nie jestem mężczyzną przebywającym w Austrii?
Rodzony ojciec moich dzieci jest z kolei całkiem blisko, niemniej efekt ten sam.
– Dobrze. To niech mi Pani da wino. – powiedziałam już całkiem ponuro. – Ale z takim korkiem, który się nie rozleci przy otwieraniu. Bo korek będzie później potrzebny!!!
Mój dziki wzrok sprawił, że Pani nie była w stanie wziąć na siebie takiej odpowiedzialności. Ostatecznie stanęło na tym, że gwarantuje sprzedaż butelki wina z korkiem a nie z zakrętką. Niech będzie.
Zamiast patyczków do grilla mamy patyczki do sushi.
Okej.
Baloniki ostatecznie mamy z Biedronki. Paczkę, bo nie sprzedają na sztuki.
Na pewno się przydadzą. Ostatecznie tylko moje gospodarstwo domowe ma takie braki, gdzie indziej przelewa się po prostu od patyczków do grilla, baloników na imprezy i puszek…
Aaaaa…
Puszka będzie po kawie mielonej. Kawa trafi do moich kolegów z piętra, którzy prowadzą inną działalność niż ja a poza tym nie robią kawy alternatywnej, którą kupuje się w ziarnach i nigdy w puszkach. Ma krótki okres przydatności do spożycia.
Za fakt picia kawy alternatywnej odpowiedzialny jest mężczyzna, który obecnie przebywa w Austrii na desce. Oraz jego najlepszy przyjaciel. Też jest w Austrii, na pewno uciekł ze strachu przed moim gniewem.
Trikster ma się świetnie. Jeszcze tylko dwa razy biegałam do sklepu po zeszyt, w którym mam opisy sesji z klientami, zostawiłam go na blacie jak brałam puszkę z kawą. Opisy muszę przenieść na książeczkę praktyk. Rachunki z gabinetu oraz ewentualne opinie na mój temat, jak również udokumentowane 265 godzin superwizji nie stanowią żadnego dowodu, że te sesje odbyłam. Ale książeczka praktyk to co innego.
Trikster siedzi u mnie na fotelu i dłubie w zębach. Ja próbuje ugotować obiad dla dzieci, skserować dowód ukończenia studiów, który właśnie wpadł za szafkę, uzupełnić książeczkę praktyk i zapisać w formie elektronicznej 10 lat mojego doświadczenia w pracy terapeuty.
Wieczorem będę robiła bębenek. Taki blaszany. Oby chociaż Ginter Grass pod nim się podpisał. Żeby tam były i północ i południe, wschody i zachody, jak pod spódnicą Babci.
I właśnie teraz, czytając to wszystko, zaczynam się śmiać.
Zgoda. Czas odpuścić. Wreszcie.
Będzie co będzie. Jak to w życiu.
Tekst: Magda Skomro 2019
Michael Cheval, “Alter Ego Convention” (2018)