Helskie trawy mają odcień zieleni zmieszanej z piaskiem wydm: wypiekana w jasnym słońcu zieleń łagodnie kołysze się na tle niebieskiego morza. W pogodne dni beztroska błękitność wody nakłada się na swobodę zielonych, widzianych jakby za mgłą kęp wysokiej trawy. Ta mgła, piaszczystość i nieoczywistość z lekka rozmytych barw stapia się z subtelnie zarysowaną linią horyzontu, która prowadzi w bezmiar przestrzeni.
Ławka czy raczej wysiadywanie na niej, jest elementem stabilizacji tej kolorystycznej i emocjonalnej labilności. Niebarwione drewno, w szarym wytartym odcieniu kamienia oferuje obietnicę chwilowego bezpieczeństwa. Mogę się oprzeć, bez specjalnej wygody czy przyjemności, mogę poczuć twardą materię pod plecami. Szorstka użytkowa miłość ławki zatrzymuje mnie między jedną myślą a drugą, obrazami które płyną z wolna do wewnątrz i na zewnątrz. Bycie w tej niewygodzie pomiędzy daje mi szansę na złapanie oddechu, napełnienie płuc świeżym, morskim powietrzem które niesie ze sobą obietnicę lekkości. Bardzo potrzebuję tego zielonego, algowo-arbuzowego posmaku na języku, przełykam go dalej do środka i głębiej. Toruję mu ścieżki w miejsca, gdzie spotykają się we mnie dwa światy.
Nocą przychodzą Zmarli. W sennych podróżach spotykam Tych, którzy jeszcze nie wiedzą, że odeszli. A jeśli wiedzą to mogą jeszcze chwilę poudawać, że nic się nie zmieniło, wszystko jest tak jak do tej pory. Przebywam z nimi na zasadzie uprzejmości w miejscach, które przypominają normalne ulice, miasta, budynki tyle tylko, że mają w sobie, tak samo jak ludzie stamtąd ten rozbielony odcień nierealności, rozpłynięcia w świetle nadmorskich traw. Uprzejmość polega na tym, że mogę jeszcze przez chwilę poprzebywać z moją Matką, zanim odejdzie dalej. Wyczuwam jej obecność w czasie który tutaj spędzam, czasami mi towarzyszy. Niekiedy ktoś do nas podchodzi, ale już nas nie widzi, mimo starań, nie jest w stanie nawiązać kontaktu. Odczuwam niemoc i bezsilność tych naszych onirystycznych relacji, smutek pożegnania i niespełnione tęsknoty, które już na zawsze będą wyznacznikiem moich ziemskich wspomnień. Próbuję pytać. Zadaję pytania, które pozostają bez odpowiedzi.
Potem wracam na plażę. Moje kroki łatwo nikną lekko odbite w piasku. Trochę jestem a trochę mnie nie ma – nie umiem się zdecydować.
Kiedy wchodzę w las, miękkość mchu pod stopami koi.
Jestem trawą. Błękitno-zieloną trawą które płacze i śpiewa z szumem fal.