Miód moich dawnych pomyłek

“I dreamt last night, oh marvelous error, that there were honeybees in my heart, making honey out of my old failures.”(Miałem sen zeszłej nocy, cóż za cudowny błąd, że w moim sercu były pszczoły, które robiły miód z moich dawnych pomyłek)

—Antonio Machado

Kiedy oglądam się za siebie, widzę tylko kawałek drogi. Tak wolę. Nie chcę widzieć od razu całej mojej przeszłości, tego co przeminęło i nie wróci. Chcę widzieć fragmenty: najchętniej takie do których mogę się uśmiechnąć lub takie które nie zabiorą mi za dużo czasu. Mam już przecież 50 lat, i wciąż nie mogę się zdecydować które to jest stadium życia według Miltona Ericksona i który konflikt: stadium 6 (między izolacją a bliskością) czy też może 7 (między stagnacją a twórczością). W moim wykonaniu te konflikty jakoś się przeplatają, jednak to co w nich niewątpliwie alarmujące to fakt, że znajdują się na końcu listy etapów rozwojowych; potem jest już tylko ostatni – 8: starość i drzwi, do tej pory uchylone bardziej lub mniej zamykają się na dobre.

Ta myśl sprawia, że moje serce przyspiesza i jeszcze raz chciałabym wszystkiego doświadczyć, tym razem wybierając mądrze a przynajmniej w sposób przemyślany. Jednak im bardziej o tym myślę tym większy ogarnia mnie chaos, bo przeszłość nie może mi tutaj służyć radą i pomocą. Jestem w tym miejscu pierwszy raz. Pierwszy raz świadomie nie z pozycji widza a z pozycji pasażera pociągu, który wiezie mnie do bardzo niepewnej nieskończoności, po drodze obiecując skończoność która mnie zupełnie nie interesuje. To utknięcie tym razem w niepewności co do własnej przyszłości jest dla mnie kolejnym w życiu zatrzymaniem, które w gruncie rzeczy funduję sobie sama.

Niewygodne uczucie, że utknęłam w rowie tuż obok całkiem szerokiej drogi, być może nawet szybkiego ruchu, przypomina mi przeszłe zdarzenia, niefortunne pomyłki i sytuacje gdzie drobna korekta myślenia czy perspektywy pozwoliłaby mi ruszyć do przodu. Jednak na “tamto” jest już za późno a na “to” tak jakby jeszcze za wcześnie, bo trzyma mnie własna powściągliwość w zaakceptowaniu, że jestem jaka jestem i że zrobiłam tylko to i tylko tak jak byłam w stanie. Ciągle jeszcze mnie uwodzi scenariusz “gdyby tylko” zupełnie jakbym uważała, że na jego końcu znajduje się przycisk “cofnij”.

Tymczasem życia cofnąć się nie da, podobnie jak nie da się siebie zmienić w kogoś innego.

To frustrujące odkrycie towarzyszy mi dzisiaj od samego rana, ciepłego i pełnego łagodnego powietrza: kiedy piję kawę, robię zakupy, czytam “Spotkanie z cieniem” i kiwam głową oglądając w trakcie spaceru nowohucki zalew.

Od wczoraj jedna godzina różnicy a tak szybko robi się ciemno, latarnie zapalone wzdłuż wody rzucają refleksy w ciemny aksamit. Impresjoniści polubiliby ten widok, uzupełniony o złote liście drzew stojących naokoło i kapiący szmer tężni solankowej, pokrytej gałązkami tarniny.

W półmroku stoję zapatrzona w kapiącą wodę na zmianę chcąc być wodą, tarniną lub wszystkim na raz, bo to rozwodnione, spokojne płynięcie wydaje się być poza czasem, poza granicami i przynosi mi ulgę w moim utkwieniu. I jeszcze ten zapach balsamicznego, lekko słonego powietrza, które przychodzi i odchodzi falami.

Rozmawiamy z Jerzym o przeszłości, o dzieciństwie, o dawnych zdarzeniach, ale ta rozmowa pojawia się tylko na powierzchni, bo pod spodem płynie nurt, który prowadzi nas swoją własną ścieżką. A może nie ma żadnej drogi, może ona powstaje kiedy stawiamy kroki?

Idziemy więc w ciemniejący, oddychający wilgocią pejzaż. Przed nami światła okien.

To co teraz mamy najbardziej to siebie, w tym momencie.

Krok, krok, kap, kap. Idziemy przed siebie z prądem życia kolejny dzień.

Tekst: Magda Skomro

Zdjęcie: http://xn--lovekrakw-d7a.pl/

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *