Nici Ariadny

– Jak człowiek idzie na pogrzeb, to nie ma się w co ubrać. – powiedział dzisiaj starszy pan na placu Imbramowskim, oglądając koszule w kratkę i szare golfy.

Najwyraźniej uznał, że tak jak ma zestaw ubrań wizytowych tak na wypadek śmierci własnej lub cudzej, wypada mu nabyć coś specjalnego. Zamyśliłam się.

Na początku odezwał się we mnie typowy łazarzyk z Tormesu, błazen uliczny, który chichotał i mówił: – Najlepiej kup sobie chustę moro. W barwach ochronnych Śmierć Cię nie zauważy..

Potem wkroczyła George Sand, paląc cygaretkę i mrużąc ironicznie oczy. Zasugerowała, żebym ostentacyjnie zademonstrowała moją niezależność i feminizm, a także bunt wobec norm społecznych.

– Idź na cmentarz z kieliszkiem szampana, śmiejąc się Śmierci w oczy.

Następnie pojawił się Epikur, żeby mi naprędce wyjaśnić, na wypadek gdybym chciała coś zdemonizować, że Śmierci nie ma się co bać, bo i tak po tamtej stronie nic nie ma. Wywód był logiczny i nie pozbawiony swady, niemniej trudno Epikurowi odmówić słuszności, gdy w końcu prychnął:

– No, Ty oczywiście wiesz swoje.

Pewnie, że wiem, a co?

Potem przybiegł jeszcze Tony Pratchett, ciągnąc za sobą lekko anemicznego Szekspira i tłumacząc mi, że Śmierć jest rodzaju męskiego i mówi DRUKOWANYMI LITERAMI, a zatem należy ubierać się przy niej godnie z nutką patetyzmu.

Wreszcie minęły mnie dwie zakonnice, ale z jakiegoś powodu nic nie miały do powiedzenia. Może miały dość tematu a może stwierdziły, że i tak wokół nich unosi się Memento Mori.

Niespodziewanie zrobiłam się głodna. Zapragnęłam bundzu, chleba na zakwasie i dobrego wina. Potem pobiegłam jakby mnie ktoś gonił i nabyłam kolorową pościel oraz farby do malowania na szkle. Poczułam nieodpartą chęć na zakup kwiecistej sukienki, sztucznej mięciutkiej pelerynki, nowych butów i całkowicie bezużytecznej torebki.

– Fajne wdzianko – powiedział ktoś za moimi plecami.

Odwróciłam się i zobaczyłam sympatyczną kobietę, w wieku około 50 lat, bardzo ładną i zadbaną. Uśmiechała się do mnie. W ręcę miała trochę włóczki i szydełko.

– Lubię się czymś zająć. – wyjaśniła. – Szybciej mija czas, kiedy się czeka.

– A na co Pani czeka? – zainteresowałam się, równocześnie porównując w myślach ceny sukienek i zawartości portfela.

– Na ludzi czekam, wie Pani. Aż będą gotowi ze mną żyć.

Zdziwiłam się, ale kiedy na chwilę popatrzyłam w lustro, które stało przede mną, nikogo oprócz mnie tam nie było. Tylko na podłodze prowizorycznej przymierzalni leżał kawałek włóczki z naklejoną etykietką producenta „Ariadna Sp. z o.o. Nici do szydełkowania, przędzenia i labiryntów”.

Potrafimy się na śmierć przygotowywać kupując ubrania lub manifestując swój stosunek do niej od czasu do czasu. Ale na codzień staramy się jej nie zauważać, odsuwając kontakt na potencjalne uroczystości lub rytuały. Udajemy, że jej nie ma. Układamy plany, odkładamy marzenia, przesuwamy realizację różnych rzeczy na kiedyś: kiedyś siebie polubię, kiedyś jak będę ładna i szczupła będę o siebie dbać, kiedyś się ustatkuję, kiedyś przestanę tak dużo pracować, kiedyś powiem co myślę.

Tyle, że to kiedyś może nie nadejść.

Po prostu.

Tekst: Magda Skomro

Obraz: Eugene de Blaas (1843-1932) „Flirting with the Seamstress’

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *