O Freudzie, Kaczorze Donaldzie i Budowniczym Wioski

– Co chce Pan dzisiaj robić? – zapytałam Klienta, który wyznał iż jest po bardzo ciężkim i intensywnym okresie, kiedy tłumaczył, relacyjnie rozjaśniał i właściwie już tylko tak z rozpędu czy może z poczucia obowiązku na sesję przybył.
– Sam nie wiem, westchnął Klient i tak jakby bardziej rozłożył się na czerwonej gabinetowej kanapie. Może nie położył, ale zdecydowanie odpuścił sobie pozycję siedzącą. – Może moglibyśmy coś pointerpretować. – powiedział bez przekonania.
Czujna figura zawsze obecnego Freuda wyszła zza bujnego fikusa i oparła się nonszalancko o poręcz najbliższego krzesła. – No, bądź miła dla Pana – powiedział zaczepnie i zrób coś pożytecznego. Powróć marnotrawne dziecię na łono ojcowizny.
– To jakiś oksymoron – parsknęłam. – Albo łono albo ojcowizna. No chyba, że Tatulek wykastrowany….
– Aj, aj, aj – zaśmiał się Freud. – To był taki miły ukłon w stronę Twojego feminizmu. No ale jak to zwykle, zbuntowane dzieci, nie potrafią docenić rodzicielskiej troski.
– Nie zbuntowane tylko wydzielone. I to dość dokładnie. – mruknęłam. Poczym powiedziałam do Klienta.
– Czyli chciałby Pan coś pointerpretować?
– No tak…
– A co?
– Może sny? – podsunął usłużnie Freud. – Tam dotrzemy do rdzenia id, z jego popędami i nieuświadomionymi pragnieniami…
– Cicho bądź. – powiedziałam do niego. A do Klienta: – to może porozmawiamy o Pana ulubionych bajkach z dzieciństwa?
Freud szalenie zniesmaczony demonstracyjnie zaczął kartkować dzieło Junga, pukając się od czasu do czasu w czoło i mówiąc coś w stylu: i to ma być terapia???
– Bajkach? – zdziwił się Klient. – Nooo, jedną miałem taką ulubioną. Komiks z Kaczorem Donaldem.
– Z którym bohaterem się Pan utożsamiał?
– Ze Sknerusem McKwaczem oczywiście. Odniósł sukces, podróżował, miał skarbiec i był taki no, jakby to powiedzieć..
– Samowystarczalny? – podsunęłam usłużnie.
– Tak, tak właśnie!!! – zapalił się Klient. – Nic od ludzi nie potrzebował.
– Tylko ludzie od niego?
– Tak!! Ale on nie dawał się wykorzystywać. Sprytny był.
– Pewnie życie go nauczyło?
– Na pewno nie miał łatwo. – przytaknął Klient.
– A co Pan czuje jak Pan mi to mówi?
– Aaa, jakoś mi smutno.
– Aha. No mnie też smutno jak go sobie wyobrażam jako małego chłopca, który musi sobie radzić ze wszystkim sam i obiecuje sobie, że już nigdy nie będzie taki bezradny.
– O! Były takie odcinki w tym komiksie?
– Nie, ja tylko mówię o swojej fantazji. A co? Zabrzmiało jakoś znajomo?
– No może. Myślałem, że gdzieś to już czytałem.
Zapadła cisza. Po gabinecie krążyła senna mucha, deszcz bębnił o szyby. Freud udawał, że mnie wcale nie słucha. Notował tylko coś pilnie w swoim notesie. Wydaje mi się, że mruczał po niemiecku o wędrówkach duszy.
– A jak Pan teraz myśli o tym komiksie. – kontynuowałam. – To nadal ten Sknerus jest najfajnieszy? Może są jakieś inne postacie, które Pana przyciągają?
– Na przykład?
– Kaczor Donald?
– Ale przecież to fajtułapa straszny!!!
– No, czasami tak. Ale nie zastanawiało Pana, że on mimo wszystko opiekuje się swoimi siostrzeńcami bardzo skutecznie? Pomaga im, chroni, karmi, wszędzie ze sobą zabiera? Fajne dzieciaki z nich rosną. Czułe, mądre, zaradne.
– No w sumie..
– No i ma swoje alter ego. Pamięta Pan Super-Kwęka, tajemniczego obrońcę Kaczogrodu?
– To Pani czytała ten komiks???
– Milion razy, z moimi dziećmi. No to jak, pamięta go Pan?
– Jakoś mi umknęło, ale jak Pani go tak opisuje to faktycznie wydaje się mieć większe zasoby niż ten Sknerus. Jakieś takie umiejętności miękkie, czy jak to się nazywa.
– Najwyraźniej pochodził z tej części rodziny, gdzie relacje między rodzicami a dziećmi układały się inaczej. – Potwierdziłam. Jemu blisko do ludzi, ufa że są dobrzy, radzi sobie w różnych sytuacjach i zamiast na sukces kładzie nacisk na misję. Działa dla dobra innych.
– Incognito – powiedział w zamyśleniu Klient. – Ma inne wartości.
– Właśnie.
– Wie Pani co? Czytam właśnie książkę o Budownicznym wioski dla dzieci w dżungli. On jest takim typem samotnika, ale robi też coś dla innych.
– A co będzie jak ukończy budowę? – zapytałam. Freud podszedł bliżej i przestał udawać niezainteresowanego.
– Jak to co? Pewnie odejdzie do swojej samotni, gdzieś w górach. – uśmiechnął się Klient. – Zresztą jak skończę czytać to Pani powiem.
– A czy myśli Pan, że on tam w tej wiosce mógłby wybudować jeden dom dla siebie?
– Haha!! A to dobre pytanie. Może mógłby, ale ile on by wytrzymał tak wśród ludzi. On lubi podróżowanie i spokój.
– No ale – spróbowałam ostrożnie. – Mógłby tam mieć swój dom, czasem by w nim mieszkał a czasem nie. Miałby gdzie wracać. To by było takie jego miejsce na ziemi, gdzie ludzie go lubią i szanują. Bo zrobił dla nich wiele dobrego.
– No w sumie mógłby, zgodził się Klient. – W końcu podarował im wioskę.
– A oni mu podarowali wspólnotę i swoją obecność. – Zakończyłam.
Po wyjściu Klienta z gabinetu Freud podszedł do mnie, poklepał po plecach. I powiedział:
-Moja droga, młodsza Koleżanko. Pani nie jest Kobietą tylko Człowiekiem!!!
-Panie Freud – odparłam. – Dobrze się znamy. Wiedziałam, że ten Pana ukłon w stronę feminizmu to jedna wielka lipa.
Koniec

Tekst: Magda Skomro
Obraz: Norman Rockwell (1894-1978) At the family psychologist. 1963

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *