Kiedy myślę o Odysie, oczami wyobraźni widzę taki film: Penelopa siedzi w domu, pije herbatę. Podleje kwiatki, pokręci się po ogrodzie, pogada z sąsiadką o tym, że przydałby się deszcz. Wieczorem powzdycha, ma kłopoty ze snem, nie lubi spać sama w łóżku. W końcu ile można spokojnie czekać na męża, który znika nie wiadomo gdzie. Odys w tym czasie realizuje program epopei: bierze udział w wojnach, wyprawach, współpracuje z bogami, ma wpływ na losy świata, płodzi potomstwo z nieprawego łoża i uwodzi nimfy oraz czarownice.
Raz go uwięzi Cyklop, innym razem statek zatonie. Zdobywa skarby, później je traci, aby odzyskać z nawiązką. I tak dalej.
Na końcu wraca do Itaki i tam jeszcze musi wykręcić numer z udawaniem żebraka, konkursem strzelania z własnego łuku oraz mordowaniem zalotników, którzy od pewnego czasu kręcili się wokół Penelopy. Właściwie ciężko im się dziwić, skoro go nie ma. Najwyraźniej Odys ma jednak do nich pretensje, że w ogóle pojawili się na jego drodze. On przecież miał tyle ważnych rzeczy do zrealizowania.
Na końcu mojego filmu Odys z Penelopą siedzą przy stole i Odys mówi:
– Wszędzie dobrze ale w domu najlepiej.
A Penelopa kiwa głową i pyta:
– Warto było?
– Nie wiem. Na pewno zobaczyłem kawał świata, miałem wspaniałe przygody.
– No tak. Ale czy przez to jesteś kimś innym?
– Trochę. – uśmiecha się Odyseusz i całuje ją w rękę. – A poza tym zupełnie nie.
Penelopa już nic nie mówi. Jest pochwałą codzienności i uznaniem ograniczeń jakie niesie życie każdego z nas.
Na poziomie metafory jest tą częścią człowieka, która jest stała, niezmienna; czymś co zawsze w nas i z nami zostaje. W niej płonie miłość, ona patrzy poprzez serce.
Odyseusz reprezentuje część która pragnie zmiany, nowych doświadczeń, niezwykłości. Zawiera w sobie aspekt omnipotencji, która może wszystko z zachwytu nad własną wielkością. Męską część energii, animusa który mówi: veni, vidi, vici (przybyłem zobaczyłem zwyciężyłem). Tutaj zawsze można więcej, szybciej, inaczej.
Jednak i ta część ostatecznie potrzebuje odpocząć, wrócić do połączenia z tym co jest trwałe i prawdziwe.
Gdyby się odnieść do koncepcji Jamesa Hillmana, Penelopa reprezentuje nieśmiertelny aspekt Duszy, który przychodzi na świat z zapisanym zadaniem na dane wcielenie. Odyseusz jest biografią człowieka, który szuka, czasami będąc w zgodzie ze swoim dajmonionem i jego przekazem a czasami robiąc wszystko co możliwe wbrew swojej osobistej realizacji.
Kłopot zaczyna się gdy zamiast uznania połączenia tych dwóch sił, tak aby mogły ze sobą współpracować, polaryzujemy je a nawet rozszczepiamy: zaczynamy dyskusję o tym która część jest lepsza i rzeczywiście użyteczna, nie zauważając że poprzez oddzielenie ich od siebie, pozbawiamy część aktywną sensu i bazy, a część pasywną, stałą traktujemy z niechęcią lub staramy się zignorować.
Współczesny świat stawia na Odyseusza. Programy rozwojowe obiecują lot w przestrzeń, która nie ma końca. “Poza granice poznania”, “Pokonaj własne ograniczenia”, “Odkryj nieograniczony ludzki potencjał” i bardziej wprost: “Możesz być kim chcesz”, “Możesz wszystko”. Kolejne szkolenia, warsztaty, narzędzia. Stymulacja, adrenalina, nadzieja. Jeśli coś się nie udało rozpoznaj własne błędy i zrób to jeszcze raz. Zrób to do skutku! W internecie znajdziemy mnóstwo cytatów przypisywanych znanym osobistościom, odkrywcom i wynalazcom: Leonardo da Vinci, Thomas Edison, Henry Ford, Margaret Thatcher. Wszystkie cytaty są o tym, żeby próbować, nie odpuszczać, chcieć bardziej, marzyć mocniej…
I to wszystko prawda, można się na tym oprzeć, użyć w różnych sytuacjach, ale jeśli zaprzeczysz temu kim jesteś i co jest Twoją możliwością a co Twoim ograniczeniem, jeśli nie zatrzymasz się w tym pędzie, to na końcu zamiast laurów zwycięstwa czeka Cię rozczarowanie i strata.
W domu już dawno nikt nie będzie czekał, naczynia będą rozbite, królestwo w rozsypce, tablice pamiątkowe pokryje kurz. Bo jeśli w działaniu nie ma Ciebie, Twojej Jaźni, uznania rzeczywistości i prawdy na Twój temat, to takie działanie prowadzi donikąd. Albo do ryciny Albrechta Dürera Melancholia.
Człowiek nie zmienia się w swojej istocie. To glina, którą można inaczej uformować, nadać jej inny kształt i możliwości, ale zawsze pozostanie tą samą gliną.
Pewne rzeczy pozostaną niezmienne. Moglibyśmy nad nimi pracować, warunkować swoje zachowania i pilnować się na każdym kroku, ale w gruncie rzeczy będziemy wiedzieć, o ile tylko dopuścimy do siebie tą informację, że udajemy. Że to nie jesteśmy my. A taka maskarada drogo kosztuje.
Możemy też uznać siebie. Przejść żałobę po swojej omnipotencji i rozpoznać siebie jako siebie. Dać się poprowadzić sobie, zawsze do siebie wracając.
Z perspektywy czasu, kiedy popatrzymy wstecz, pewne rzeczy będą nam się wydawały zupełnie bez znaczenia. Niektóre nas ucieszą, inne będą cenne. Jeśli potraktujemy je jako pamiątki z podróży, albo dodatkowe fundusze, które przywozimy do Domu, wtedy Dom nigdy nie będzie martwy i w ruinie.
Niech połączy nas miłość.
Grafika: Obraz Johna Willama Waterhouse’a Penelopa i zalotnicy