Pamięć Ciała

Moje ciało bardziej pamięta ból niż przyjemność. Nawet teraz po tylu latach pamięć niewygody, dyskomfortu i dopasowania nieustannie wraca. Objawia się w przyzwyczajeniach: nawyku akceptacji tego co jest, zastanowienia czy rzeczywiście coś mnie uwiera i przeszkadza, pierwszej myśli: że trzeba przeczekać. Ból minie. A dokładniej zamieni się w ustalone wrażenie, które po prostu jest. Mój Mąż często mnie pyta czy mi jest wygodnie? A może coś poprawić, ustawić inaczej? Patrzę na niego  zaskoczona pytaniem, które wydaje mi się sztucznie nakierowane na sprawy nieistotne. Kogo by obchodziła ta wygoda tak bardzo, żeby coś specjalnie zmieniać? Dla kogo miałaby być taka ważna?  Przecież nie dla mnie. Wtedy przypominam sobie książkę Oliwii Laing “Republika ciał. Eseje o wyzwoleniu” z tą jej całą bezwzględnością w pokazywaniu, że zawsze chodzi o szansę na uwolnienie się od ograniczeń: tego jak wyglądamy, kim mamy być, jak mamy żyć. “Albo poddajesz się światu, albo go zmieniasz.”

Wygląda na to, że ja się poddałam. Opakowałam to swoje poddanie w ironię, krzywy uśmiech i anegdotę: – Ja? ja jestem bardzo wytrzymała. Rodziłam bez znieczulenia to już wytrzymam wszystko. Kobieta? Kobieta zawsze wytrzyma. Po prostu pomyślę o czymś przyjemnym. 

Zrobiłam z tego wytrzymywania cnotę. Opowieść o heroizmie i bohaterstwie przeznaczonym dla wybranych. Ktoś z moich terapeutów zwrócił mi uwagę na to, że kiedy mówię o tym ile mam na głowie to zaczynam się uśmiechać. A przecież zmęczenie nadal jest zmęczeniem. Znużenie które z bólu nie pozwala myśleć nie jest niczym więcej niż bezsensownym poświęceniem siebie.

Na szczęście nigdy nie musiałam nosić gorsetu, jednak nadal musiałam nosić za ciasne spodnie, robić wdech przy zapinaniu spódnicy, decydować się na mniejszy rozmiar, bo “lepiej leżał”. Wszystko w imię estetyki. Materiał był sztywny, niewygodny, oblepiający lub nie pozwalał oddychać. To wszystko było nieważne, w imię ostatecznego efektu: ikony doskonałości. Pewnie dlatego teraz kiedy patrzę na modowe pomysły to zachowuję się jak własna babcia i zrzędzę, że to nawet wygląda niewygodnie. A co dopiero gdybym miała to ubrać. Taka się wydaję zachowawcza i niechętna zabawie formą i fakturą, ostrożna w doborze materiału, zawsze zdecydowana na coś miękkiego, przyjemnego, czegoś co udaje formalny lub elegancki strój, ale nie jest ani jednym ani drugim. Wciąż uciekam od ciasnych, niewygodnych wspomnień.

Moje ciało broni się przed zbyt intensywnym dotykiem. Potrzebuję czasu, aby chcieć kontaktu, tego bliskiego bycia, bo mi nadal za bardzo przypomina wciskanie w ustalone ramy. Tam miałam wyglądać, tutaj mam się zachowywać. Ustalenie własnych granic bywa potwornie trudne, podobnie jak wypowiedzenie a nie tylko pomyślenie czego się chce a czego się nie chce. Zachowawczość to jeden biegun, drugim który dostrzegam u innych jest nadmierna spolegliwość. Pod hasłem moje ciało mój wybór kryje się często promiskuityzm, wewnętrzne zagubienie i ambiwalencja w traktowaniu siebie na poważnie. Jedno i drugie jest o braku wewnętrznej dojrzałości, braku zintegrowania kompletnej osoby, pragnieniu i tęsknocie, których nie da się zaspokoić ani wycofaniem ani rozpaczliwym szukaniem. Bo nic nie skompensuje braku ciepłej bezpiecznej bliskości, w której jest wygodnie, w której dziecko dostaje od matki przestrzeń, czułość i nakierowanie na swoje potrzeby zanim nawet o nich pomyśli.

Kiedy rozmawiam z ludźmi o ich stosunku do ciała, cielesności i seksualności pod fabularną opowieścią o życiu, pod kłopotem relacyjnym kryje się pustka i smutek. To dla nich wybieramy przypadkowych partnerów, wdajemy się we flirty i wymiany zdań, które mają odbudować poczucie własnej wartości. To dla nich godzimy się na różne niewygodne zachowania, pozwalamy na używanie siebie w oczekiwaniu ulgi i spokoju, które nie nadchodzą. Ostatecznie przystajemy na coś co nie jest nasze, ale przecież może być, dlaczego nie. Kolejny raz świat odtwarza naszą historię a my zapadamy się coraz głębiej w obojętność.

Z wiekiem kiedy budzę się rano coraz bardziej czuję ograniczenia ciała. Tego ciała które kiedyś spało w jednej pozycji przez całą noc, a teraz wierci się niespokojnie zagarniając łapczywie przestrzeń. Wstaję powoli, ostrożnie stawiam kroki, pierwsze ruchy obserwuję jak dziecko, które właśnie uczy się chodzić. Już niczego nie przyspieszę, muszę zgodzić się na powolny rytm. Ubieram miękkie podkoszulki i sprane dresy, zawijam się w ciepłe skarpety i koce. Smaruje oliwką o zapachu róży i wanilii. Może kiedyś moje ciało mi jeszcze zaufa. Może i ja zaufam sobie.

Tymczasem przez moment staję w oknie, które otula mnie wyrozumiała ciszą. Będę mogła pozastanawiać się czego właściwie chcę wdychając chłodny zapach jesiennej szyby.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *