ROLE W SAMOTNOŚCI I COŚ NA OSŁODĘ

Sobota upływa mi pod hasłem lektury Colette, szukania w Krakowie modystki i upartego przyglądania się taliom kart, których zrobiło się tak dużo, że potrzebuję na nie osobnego miejsca. Colette autorstwa Valerie Perrin nie należy mylić z Collette, autorką skandalizującej Klaudyny. Co prawda jedna i druga jest Francuzką a ja mam słabość do powieści w tym języku ze szczególnym uwzględnieniem powieści kryminalnych Georgesa Simenona, który był Belgiem ale pisał o francuskim komisarzu Maigret. Belgowie w historii literatury popularnej w ogóle wydają się dość perwersyjni w swojej sztuce udawania Francuzów przy jednoczesnym upieraniu się, że absolutnie tego nie robią. Tutaj akurat mam na myśli Poirota Agathy Christie. Wracając do Colette i Klaudyny, jako bohaterek powieści, to stoją na dwóch biegunach pojęcia przyzwoitość, słowa które podobnie do krakowskich modystek należy obecnie do rzadkości. Podczas gdy Klaudyna przeżywa upojne romanse na zmianę z kobietami i mężczyznami, Colette szacowna mieszkanka małego miasta w Burgundii finguje własną śmierć, a prawdę na swój temat każde odkrywać poprzez nagrania i zapiski, w prywatnym śledztwie do którego zaprasza jedyną żyjącą krewną, Agnes. Agnes przeżywa prywatny kryzys: wciąż kocha byłego męża, ma wypalenie zawodowe, poczucie utknięcia i dojmującej stagnacji życia, które musi jakoś organizować; więc wydaje się że śmierć ciotki jest wybawieniem, sytuacją, która zmusza ją do ponownego nawiązania relacji z ludźmi. Przywrócenia siebie światu.

Na metapoziomie Colette, Klaudyna, a nawet Poirot i Maigret są pewnymi rolami, projekcjami które mogą nas łatwo zwieść na manowce wyobrażeń, oczekiwań i iluzji, tak jak my sami tworzymy role i maski zwodząc samych siebie i innych.

Potem się tego wypieramy: nie, ja nie to miałam na myśli, wcale tak nie zrobiłam, nie o to mi chodziło. Ale przecież chodziło. Każdy z nas trzyma się jakiegoś obrazu siebie. Ja na przykład uwielbiam trzymać się portretu nieco tajemniczej damy z dwudziestolecia. Stąd ta modystka. Po latach walki z samą sobą kupiłam płaszcz a teraz planuję zakup kapelusza. Styl bucket w nieco odnowionym, bardziej elastycznym stylu przyciąga mnie jak magnes. Będę mogła myśleć o sobie nieco lepiej, mimowolnie zerkając w szyby mijanych samochodów. Co prawda kiedy szukałam nazwy kapelusza, internet podpowiedział mi usłużnie frazę: “jak się nazywają kapelusze dla starców”, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Nie wiem tylko czy ten styl mi pasuje: może pasował kiedy byłam młodsza a teraz mnie ośmiesza? Jednak jak widać najważniejsze jest moje wyobrażenie. Wyobrażenie, które może być zniekształceniem, bo łapię się na tym jak wiele rzeczy widzę najpierw w zupełnie innej perspektywie, a potem – często po latach – odkrywam prawdę. Prawda czasami mi coś ułatwia, ale głównie bywa przykra. Przykro mi kiedy odkrywam, że się myliłam co do faktów, siebie, relacji, ludzi, możliwości. Najczęściej jedna pomyłka pociąga drugą i sznur konsekwencji zdaje się oplatać mnie tak ściśle jakbym była syreną schwyconą w rybackie sieci. Syrena pojawiła się tutaj sama, bo ona też zwodzi swoim śpiewem żeglarzy, aż ci rozbiją się o ostre skały lub zagubią drogę do domu. Być może syrena chce dowodu na wrażenie jakie robi jej śpiew i w gruncie rzeczy zupełnie jej wszystko jedno czy ktoś przez to zginie czy nie. Narcystyczna syrena z narcystycznym Poirotem zdają się dowodzić własnej doskonałości, jednak znowu na dwóch biegunach: syreny nie obchodzą ludzie, Poirota jak się okazuje w toku śledztwa i kolejnych historii, bardzo.

A kogo udaje Simenon? Albo raczej kogo już nie musi udawać kiedy komisarz Maigret, pełen melancholijnej zadumy pali fajkę, podobnie jak jego twórca i przemierza zmęczonym krokiem paryskie ulice? Maigret przede wszystkim nie jest zainteresowany życiem jako takim, mimo życzliwości do ludzi, którzy wciąż przeżywają swoje dramaty i niepokoje. On już nie potrafi z nimi być. Za postacią Maigret idzie wolnym krokiem, schowany w jego cieniu Simenon, odtrącony przez matkę na rzecz młodszego brata, co jak sam to podkreślał, było źródłem jego głębokiego  cierpienia. Twierdził, że uprawiał seks z dziesięcioma tysiącami kobiet.  Promiskuityzm jako rozpaczliwy sposób na zatarcie rany miłości łączy jego życie z historią Klaudyny.

Role pozwalają nam uchronić kruche status quo, na chwilę poczuć się lepiej, jednak na dłuższą metę przynoszą dojmującą samotność. Samotność, która zabiera od ludzi i nie pozwala wrócić.

Czasami udaje mi się zatrzymać w moich rolach. Kiedy tasuję karty, patrzę na ich znaczenia i wiem, że tutaj nie oszukam siebie. Kiedyś oszukiwałam, latami naciągając interpretacje tego co widzę, nie przyjmując do wiadomości że symbolika kart nie robi mi na złość, po prostu jest jaka jest. Mogę ją zniekształcać, ale wtedy później czeka mnie przykre rozczarowanie, a ja miałam już dość rozczarowań w życiu.

Dlatego ze zwykłej przyzwoitości, tego słowa co go już prawie nie ma w użyciu, przyjmuję do wiadomości to co widzę. Wtedy mi łatwiej zaakceptować rzeczywistość, siebie i innych. Lubię ludzi, zawsze lubiłam mimo swoich pokracznych tajemnic i rodzinnych sekretów. A teraz powoli do nich wracam. Nie potrzebuję do tego na szczęście tworzyć roli siostrzenicy i sfingowania własnej śmierci. Coś na osłodę.

“Poza trudnością komunikowania się jako my sami, istnieje jeszcze wyzwanie w postaci bycia sobą”. (Virginia Woolf)

Tekst: Magda Skomro

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *