Jedynym jasnym elementem w pogrążonym w ciemności Nowym Jorku jest pewien bar, na skrzyżowaniu ulic, gdzieś w samym centrum miasta. Typowa amerykańska restauracja, czynna całą dobę, do której zaglądają ci, dla których zegar zatrzymał czas. Między sennością a bezsennością, pomiędzy jawą a snem, znużeniem a irytacją siedzą wpatrzeni w pustą z pozoru przestrzeń.
Barmani dobrze znają takich bywalców, mają dla nich zawsze jakieś zdanie jak: ależ dzisiaj zimno, lub: wyjątkowo późno pan zawitał, a czasem: to co zwykle?
Ich słowa stanowią ramę, która w równej mierze daje oparcie jak i jej brak. Słowa, które nie znaczą wiele a jednak są punktem odniesienia i obecności tych, do których są skierowane. Tworzą połączenia pomiędzy dwoma oddechami, dwoma nierównymi biciami serc.
– Tak rzeczywiście, zimno. – potwierdził mężczyzna przy kontuarze. Usiadł obok palącej papierosa kobiety w czerwonej sukience, tak blisko jakby ją dobrze znał. Tylko właściwie po czym można poznać, że się kogoś zna? Tak naprawdę?
– Co podać? To co zwykle? – zapytał barman, ożywieniem pokrywając ziewnięcie. Przed nim jeszcze pięć godzin do przyjścia zmiennika.
– Tak, i podwójną szkocką.
– Jasne.
Mijały chwile. Kobieta już nie paliła papierosa, zaczęła intensywnie oglądać swoje paznokcie, bawiąc się pudełkiem zapałek.
Mężczyzna od niechcenia zapytał:
– Czy mogę się poczęstować ?I rzucił spojrzenie w stronę popielniczki.
Kobieta bez słowa poczęstowała go papierosem. Potem bezgłośnie westchnęła. Westchnienie było smutne i miało w sobie wymiar rozczarowania. Zawsze to samo, pomyślała. Zaczyna się zawsze tak samo. I tak samo kończy. Myśli pogłębiły rysy jej twarzy. Wyglądała jak nocny, drapieżny ptak, który usiadł na moment w smudze światła.
– Trudna noc? – Mężczyzna przyjrzał się jej uważniej.
– Nie bardziej niż inne. – Uśmiechnęła się krótko. – Kolejna cholerna noc w kolejnym barze. – Wypiła łyk kawy.
– Mam w domu brandy. I płyty z niezłym jazzem.
Popatrzyła na niego wydymając usta. Wierna niepisanym regułom nocnych rozmów podniosła się z wysokiego stołka. Jednak coś ją zatrzymało i nagle gwałtownie usiadła ponownie.
– To nie ma sensu. – Oświadczyła twardo. – Niczego nie zmieni.
Atmosfera senności została złamana kroplą zaskakującej konsternacji. Mężczyzna przestał palić papierosa i delikatnie od niej się odsunął. Barman wstrzymał oddech. Drugi mężczyzna odwrócony plecami, siedzący w kącie powiedział dobitnie:
– Jednak tak musi zostać.
– Dlaczego? – kobieta wyglądała na wściekłą. – Ja mam tego dosyć! Zawsze to samo, tak samo, do znudzenia, do śmierci. Czy nie ma szansy na nic innego?
– Przecież wiesz, że nie o to chodzi. – powiedział mężczyzna łagodniej, z perswazją. Taki jest układ. My musimy być tutaj. Oni – machnął ręką – w stronę miasta – są tam. My nie śpimy po to żeby oni mogli spać.
– Tak tak, to piękne, wzniosłe i szlachetne. – Przedrzeźniała go kobieta. – Ale ten scenariusz jest nudny!
– Może włączę muzykę? – Zaoferował się barman.
Kobieta wybuchnęła śmiechem.
– Potańczymy? – Zaproponował drugi mężczyzna. Od dawna już nie palił. Zsunął kapelusz na tył głowy i wyprostował się. Oczy błysnęły mu zawadiacko. Był bardzo przystojny.
Wszyscy troje popatrzyli w stronę mężczyzny po drugiej stronie baru. Tamten przez chwilę tkwił w bezruchu, wreszcie odwrócił się i wstał.
– To jest oburzające!!! Robicie sobie jakąś kpinę ze spraw ostatecznych.
– Edward, daj spokój. – Przemówił pojednawczo barman. – Tylko ten jeden raz.
– Nie każdy chce celebrować swoje cierpienie. – Dodała kobieta i niespodziewanie dla samej siebie, podeszła i pogłaskała go po policzku.
– Wychodzę! – powiedział Edward. – Skoro tak, to nic tu po mnie.
– Wiem, że chcesz tu zostać. Przestań być taki uparty. Jutro znowu będzie jak zwykle. A może…może właśnie będzie jednak inaczej? – Szepnęła z nadzieją.
– Wy mnie nie rozumiecie. To ważne być tutaj. Po prostu być, w tej chwili. – Edward stał pomiędzy kobietą a drzwiami.
– Tak, bądźmy w tej chwili. Ale bądźmy w niej naprawdę…
Reszty słów nie usłyszałam. Zlały się z rytmem kołyszącej trąbki Milesa Davisa. Z potokiem deszczu, który spadł nie wiadomo kiedy i rozmył światło okien nowojorskiego baru. Od czasu do czasu przed oczami mignęła mi barwna plama czerwonej sukienki, która zaczęła wirować w miękkim, zmysłowym tańcu. Zobaczyłam niewyraźną sylwetkę mężczyzny, który czule tuli wirującą kobietę. Postać, która zaczęła uwijać się przy kontuarze, zmieniając płyty i nalewając drinki. I jeszcze jedną sylwetkę, chyba Edwarda, który ostatecznie z nimi został. Jak stoi, lekko się kołysze i podnosi do góry ręce. Może woła swojego Boga, Boga Pamięci i Zatrzymania na partyjkę pokera. O stracone życie.
Postacie na obrazach Hoppera są uchwycone w chwili, która jest ostra i gorzka. Chwili pełnej smutku, samotności, mądrości która już nikomu do niczego nie posłuży. Niepokój przemijania, pogodzenia i zapomnienia. Zatracenia w marzeniu o tym co było lub tęsknocie za tym czego nie było wcale.
Jak często tak właśnie wygląda nasz świat? Bez możliwości ruchu, zmiany. Utykamy między wspomnieniami a pragnieniami, oddając się codziennie tym samym rytuałom, nie pamiętając po co to robimy.
Czy tak ma zostać? Tylko tyle? Obraz, zdjęcie na ścianie, krótka odręczna notatka w kalendarzu, nieodebrany telefon, niewysłany list?
I ten żal?
Jeśli nie, spróbuj zrobić coś inaczej. Po prostu spróbuj. Niech czas znowu popłynie przed siebie, przynosząc odkrycia i niespodziewane zdarzenia.
Niech dzieje się życie.
Grafika: Obraz Edwarda Hoppera „Nocne marki”, 1942 (i tak, wiem że Miles Davis zaczął nagrywać od 1945 roku, ale nie mogłam się powstrzymać;-)