Sklepiki cynamonowe i Podgórze

O sklepikach cynamonowych, które przenoszą w krainę fantazji pisał Bruno Schulz..Ja zamiast sklepiku miałam czarodziejski magiel i równie magicznego szewca. Dzieciństwo spędzałam z dziadkami, na pograniczu krakowskiego Podgórza i Kazimierza, w czasach kiedy zamiast Kalwaryjskiej w Podgórzu była ulica przodownika socjalistycznego, Wincentego Pstrowskiego, a Kazimierz zapewniał iluminację i wgląd wyłącznie po odwiedzeniu jednej z licznych, obskurnych melin, lub ewentualnie zaliczeniu starą cegłą w czakrę koronną. Kiedy to piszę mam świadomość przyspieszonego upływu czasu, tego jak świat przemyka w jednej sekundzie mojego patrzenia o kilkanaście lat. Kiedy idę ulicami nakładają mi się obrazy przeszłe z obecnymi, mieszają jak woda z saturatora. Zdarza się, że próbuję trafić do nieistniejących miejsc nieistniejącego czasu. Wpatruję się później ze zdziwieniem w takie miejsca, mówiąc tylko krótkie: aha! jakby na dowód, że już wiem co jest prawdziwe a co nie. Ale powiem Wam: właściwie nie chcę tego wiedzieć.

Mój dziadek miał znajomego szewca, w bramie obok naszej kamienicy. Kiedy wchodziliśmy do środka, otwierał się przed nami ciemny warsztat pachnący klejem i gumą, wypełniony dratwą i pojedynczymi egzemplarzami różnej wielkości butów. Panowie sobie pogadywali a ja drapałam się po schodach na małą antresolę i z tej perspektywy obserwowalnym życie toczące się na ulicy. Szewc trzymał często dla mnie cukierki albo lemoniadę, co zdecydowanie przemawiało na jego korzyść. Spacery z dziadkiem miały prostą dynamikę i cele: wujek Wiktor na Kazimierzu, Talar na działce i szewc w bramie obok. Kto by się przejmował świeżym powietrzem? Zresztą, czytając raporty o poziomie zanieczyszczenia z tamtych lat, można dojść do wniosku, że przy działającym Solvayu, Mircaculum i Bonarce, w Krakowie czystego powietrza po prostu nie było..Może dlatego tak łatwo dawałam się oszołomić zapachem szewcowych akcesoriów i pogrążona w zadumie opukiwałam ściany antresoli w poszukiwaniu skarbów.

Szewc był mędrcem życiowym, jak każdy prawdziwy szewc zresztą, co tłumaczy czemu ten zawód taką karierę zrobił w Indiach. Siedział na swoim krzesełku z butem w ręce, w absolutnym bezruchu, wysłuchując opowieści mojego dziadka o świecie. Później czynił jedną prostą ripostę, stukając znacząco obcasem buta w rękę i powracał do swego dostojnego znieruchomienia.

– Iiii, Panie.. – szeptał mój dziadek, co to będzie..

– Cokolwiek będzie, Panie Julku – odpowiadał Szewc – to nie będzie nic nowego. Wszystko już było.

Tym sposobem szewc dowodził znajomości historii Polski, łaciny i ludzkiej natury.

– My się nie zmieniamy tylko buty się starzeją – dopowiadał, puszczając do mnie oko.

– Ano, szanowanie..

– Aaaa, szanowanie, proszę wpaść jeszcze kiedy z wizytą. – Z wnuczką, uśmiechał się ciepło.

Pani Maglowa, jak ją nazywałam, na zawsze pozostanie w mojej pamięci, jako dama krągłych kształtów, skąpana w kwiatach nasturcji otaczających ławkę przed jej zakładem. Wizyty u niej składane były rytualne, co święta i różne okazje, które u mnie w domu z niezrozumiałych przyczyn kojarzyły się ze zmianą pościeli. Mogłoby się wydawać, że przybywający goście pokotem układali się pod naszymi pierzynami, sprawdziwszy uprzednio ich nieskazitelną czystość i odpowiedni stopień sztywności.

Pani Maglowa siedziała zatem na ławce, nasturcje pachniały krochmalem, a maglowaniem zajmował się chudy jak przecinek mąż i od czasu do czasu kuzynka, bo oficjalnie magiel był instytucją prywatną, jednoosobową.

Z rozmów dziadków jasno wynikało, że na panią Maglową należy uważać, starannie dobierając słowa. Stąd też dziadka posyłano tam niechętnie, jedynie w sytuacjach awaryjnych. Zazwyczaj szłam tam z babcią, pouczona że mam się zachowywać jak należy.

– Moja pani, jak ciężko w dzisiejszych czasach, wzdychała elegancko moja babcia, trzymając pod pachą tobołek z pościelą.

– Ciężko czy nie ciężko, pani kochana – odpowiadała pani Maglowa, uśmiechając się nieco protekcjonalnie – żyć jakoś trzeba..

Pan Maglowy wychylał się bezszelestnie z pomieszczenia pełnego pary i odbierał paczkę. Znikał w jego czeluściach jak duch, żywiący się oparami z wody i nitkami bawełny.

– No, niechże pani wpadnie jeszcze kiedy – mówiła łaskawa władczyni nasturcji. – Z wnuczką, oczywiście, że z wnuczką..tak szybko rośnie. Pani Maglowa wiele widziała o dorastaniu dziewcząt w mojej dzielnicy. W końcu krochmaliła wszystkie prześcieradła, w swoich kwiatach skrzętnie chowając ludzkie sekrety…

Między Podgórzem a Kazimierzem, między szewcem a panią Maglową, między dobrem a złem płynęły wybory mojego dzieciństwa.

Tekst: Magda Skomro

Zdjęcie: Józef Lewicki, fontanna na Rynku Podgórskim , źródło Muzeum Krakowa

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *