Poszłyśmy w trójkę przez mleczny, wilgotny, wieczorny Kraków: ja, Ewcia i Iga. Ludzie nas mijali rozmawiając w różnych językach świata. Na Szlaku, długim w naszym tempie jak droga do Santiago de Compostella, co chwilę błyszczały światłem malutkie sklepiki z leciwymi sprzedawcami. – Jak to się stało, że oni jeszcze są? – zastanawiałam się. Że jakoś wytrzymali napływ supermarketów i korporacji. Przypomniał mi się Schultz i jego cynamonowe sklepy. Może Ci sprzedawcy to już tylko cienie przesżłości czepiające się życia i nas, żywych ostatkiem sił? Może dlatego ich klientami są cudzoziemcy, żeby nikt się nie zorientował, że oni i tak już nie rozumieją tego co się do nich mówi, zatopieni w resztkach ulotnej rzeczywistości? – Chcę pić. – powiedziała Iga. – Teraz!
Weszłyśmy do sklepu. sprzedawczyni o dziwo zrozumiała mnie bez trudu, ale najwyraźniej nudziło jej się samej, bo z zapałem zaczęła odczytywać skład wszystkich napojów, które miała na półkach. Miała czas. Za złoty pięćdziesiąt fruwała po sklepie, zachwalając soczki, orenżady i wody. Po nas wszedł chłopiec, lat około 8. Znowu skupiła na nim całą swoją uwagę, uśmiechając się łagodnie i naprawdę ujmująco.
Iga piła i nie zamierzała przestać.
– Ale Ci się chciało pić, zdziwiłam się. – Nie mówiłaś, że aż tak.
– Może z uprzejmości – powiedziała Sprzedawczyni, przerywając konwersację o marchewce i jabłkach.
Tak, to możliwe – pomyślałam. Iga ma coś w sobie z tej sprzedawczyni. Bywa bardzo skrupulatna i uprzejma.
Odprowadziłyśmy Ewcie do koleżanki, szukając rozpaczliwie numeru 53, który później zamienił się na 52, co zmieniło cały koncept naszej wędrówki. Po drodze minęłyśmy kościół i jego zabudowania, ciemne, murowane, jak z filmu o miasteczkach wiktoriańskich. Przez chwilę bardzo chciałam, żeby ta koleżanka mieszkała właśnie w tych budynkach przykościelnych, otulonych dzikiem winem i ciszą. Zapragnęłam jeszcze większej tajemnicy, smaku przygody i szelestu starych historii.
Potem wracałyśmy z Igą same, tą samą drogą. Iga zaczęła śpiewać przygodne pieśni, którymi obdarzała nielicznych o tej porze przechodniów. Na prędce coś improwizowała, każdemu wręczając swoim melodyjnym głosikiem przekaz.
Minęła nas młoda kobieta. Jakby niecierpliwie przecisnęła się między nami a murem kamienicy i już zamierzała pobiec dalej, kiedy Iga zanuciła jej: „A więc teraz odchodzisz, aaaa, posłuchaj jak serce bije, uuu”.
Pani odwróciła się do nas i zmierzyła Igę nieco osłupiałym spojrzeniem, na co Iga odpowiedziała szerokim uśmiechem i powiedziała: „No co, przecież mogę śpiewać”.
Każdy może, ale czasami mam wrażenie, że tylko Iga o tym pamięta i praktykuje w miarę możliwości na bieżąco.
Jeszcze kilka metrów i światłami rozbłysła ulica Pawia, nowe bloki Miasta Aniołów i Galeria Krakowska.
Warto jest czasami zostawić życiowe oczywistości, choćby na chwilę i pójść jakimś szlakiem, tym albo zupełnie innym, po kilka wieczornych myśli.
Tekst: Magda Skomro
Zdjęcie: Paweł Krzan, krakow4u.pl