Veni, vidi, vici

Tysiące krzywo ułożonych kamieni tworzą wyboistą drogę kilku przepięknych karkonoskich szlaków. Do innych ten sposób na rewitalizację i ochronę przyrody jeszcze nie dotarł, może ze względu na nikłą obecność turystów. Kamienie w znacznej części wypolerowane deszczem i wygładzone podeszwami butów, niby ateńskie schody na Akropol, obiecują szybki i łatwy upadek lub kontuzję, o ile nie zechcemy im poświęcić całej naszej uwagi. Odwieczny dylemat: mieć czy być – patrzeć na przepiękne i zapierające dech w piersiach otoczenie czy narazić się na ryzyko jest stale obecny i żywy. W życiu często też tak bywa: możesz pilnie strzec się przed upadkiem i nawet nie zauważyć, że świat i okazje przebiegają obok Ciebie kiedy Ty zapobiegawczo tworzysz kolejne warstwy bezpieczeństwa.

Niestety nie wiem czy rewitalizacja szlaków ma w tym przypadku aż taką symboliczną a nawet egzystencjalną głębię. Jeśli tak, naprawdę ukłon w stronę twórców koncepcji za ten mikroświat makroświata survivalu jakim jest życie. Jeśli nie, co nam w sumie szkodzi chociaż przez chwilę tak pomyśleć, choćby po to aby jednak móc powiedzieć: wiedziałem a nie tylko byłem. Taką wybrakowaną parafrazę z Juliusza Cezara: veni, vidi, vici. Rzymianie, tak przynajmniej wynika z podręczników do historii cenili głównie akwedukty i teatr, o kostce brukowej mało kto wspominał.

Co do ostatniej części cytatu, owego “zwyciężyłem” być może jest to efekt synergii byłem i widziałem. Osobiste zwycięstwo w przekroczeniu atawistycznej potrzeby bezpieczeństwa na rzecz piękna.

Zwycięstwa zarówno na szlakach jak i w życiu mogą być różne, chociaż ich skrócone na potrzeby katalogowania nazwy są całkiem do siebie podobne: przezwyciężenie słabości lub kryzysu, szukanie odpowiedzi pomimo braku natychmiastowych rozwiązań, adaptacja do warunków, umiejętność przetrwania, szukanie wspólnoty, samotność z wyboru, nadawanie sensu i znaczenia. Może ostatecznie tak właśnie jest, że wszystkie drogi prowadzą do tych samych miejsc, gdzie doświadczamy podobnych rzeczy i szukamy ich wyjaśnienia według odgórnie, nie wiadomo przez Kogo, uzgodnionej metody. Takiej spinającej wrota Narodzin i Śmierci klamry. Podobno w górach łatwiej usłyszeć głos Boga. Ja na pewno słyszę głos Cykliczności.

Poszliśmy szlakiem długim i pięknym: świątynia Wang, Pielgrzymy, Słonecznik, Rozdroże koło Spalonej Strażnicy, schronisko Samotnia i wzdłuż jeziora powrót do świątyni Wang. Jeśli nie boicie się patrzeć w niebo, mimo czyhających na ścieżce niebezpieczeństw, to ta trasa na pewno zachwyci Wasze zmysły i na długo pozostanie w pamięci. Letnie miesiące są bardzo łaskawe w kwestii ilości turystów, jeśli jednak potrzebujecie dużo przestrzeni bez ludzi, polecamy na ten spacer drugą połowę maja lub września. Karpacz i okolice poza oczywistymi datami w kalendarzu to miejsca ciche, idealne do zadawania sobie mnóstwa bezgłośnych pytań i wewnętrznej kontemplacji tego co akurat przyjdzie,

Zauważyłam, że pojawia mi się tutaj sporo wspomnień trudnych, spraw które nie potoczyły się dla mnie tak jak chciałam. Przychodzą do mnie, a kiedy po raz kolejny stawiam nieuważny krok na wyślizganym kamieniu, przychodzą też dygresje, refleksje, czasami fala na powrót świeżych uczuć, a czasami akceptacja. Tak jakbym potrzebowała lasu i skał, żeby jeszcze raz przetrawić a może pożegnać pewne sprawy i uparcie powracające wątki z biografii. Mówi się, że dorosłość to taki stan, w którym jesteśmy w stanie przyjąć do wiadomości rzeczywistość taką jaka jest, bez dziecięcego magicznego myślenia, pogodzić się z niebyciem pępkiem świata. Jednak prawda jest taka, że mało kto z nas, o ile w ogóle, cały czas jest dorosły. Nasza dziecięca, nie wygładzona wiedzą i nauką część, namiętnie pragnie aby nasze myśli miały moc sprawczą, a świat realizował troskliwie niewypowiedziane na głos marzenia, namaszczając nas na wybrankę lub wybranka losu.

Tutaj doświadczam wielu cudownych zbiegów okoliczności, słów wypowiedzianych we właściwym momencie, cienia i światła z akcentem na to co ważne.

Pokonując wyzwania, jakie mojemu ciału stawiają górskie szlaki czuję się wyjątkowa a przestrzeń wokół mnie wypełnia się magią. Głębiej oddycham, mocniej doświadczam, przechodzę własne progi i zrywam dojrzałe owoce małych, prywatnych zwycięstw.

Smak życia jak smak ulubionych lodów z dzieciństwa, jest nie do podrobienia.

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *