W noc Sylwestrową około 20.00 poczułam, że rok się kończy a wraz z nim cały zapas energii jaki jeszcze w sobie posiadałam. Spłynęłam na naszą kanapę w kolorze miodowej musztardy i zapatrzyłam się w telewizor, w którym poza Włoską robotą i Gyuem Ritchie (Przekręt) praktycznie nic się nie nadawało do oglądania. Jak zresztą zazwyczaj w Sylwestra, bo najwyraźniej powinnam być w tym czasie w innym miejscu śmiejąc się i bawiąc do wtóru kolejnych aranżacji znanych przebojów. Znanych głównie już tylko z tego, że po raz kolejny ktoś je śpiewa.
Ostatecznie może przemawiać przeze mnie gorycz: miniony rok był dla mnie zbyt intensywny pod każdym możliwym względem: smutny, trudny, wstrząsający ale też rozwojowy, pouczający i weryfikujący różne rzeczy, które o sobie myślałam. Zabarwiłam się i depresją i cynizmem, które nałożyły się na i tak zbyt widoczny rys melancholii i kryzysu wieku średniego. Więc jak dla mnie to bardzo dobrze, że ten rok się już skończył. Nie mam zbyt wielkich oczekiwań odnośnie kolejnego roku, może poza tym żeby potraktował mnie łagodniej od poprzedniego. To dobry punkt wyjścia do kolejnych 12 miesięcy: nie mieć ambitnych planów, specjalnych oczekiwań. Nie muszę też robić podsumowań, może poza jednym najważniejszym: życie toczy się dalej. Wam też nie radzę tworzyć zbyt rozbudowanych planów w zamian dzielnie podążając drogą środka czyli ani za bardzo w dół ani niespecjalnie w górę. Czas końca roku nie ma w sobie potencjału na tworzenie ambitnych wizji i postanowień. Nie ulegajcie magii myślenia: to co się kończy uwalnia ostatecznie. By nadeszło nowe stare musi odejść, ale nie odejdzie w zaplanowanym kilku minutowym tempie z wybiciem północy. Stąd, jeśli nie chcecie w styczniu mieć wrażenia, że wszystko przepadło i nic już w tym roku nie wyjdzie to lepiej dajcie sobie spokój z ambicją. Możecie zaoszczędzić mnóstwo nerwów i pieniędzy nie wykupując kursów języków obcych, super diet i planów treningowych. Nie musicie też jechać na wycieczki życia ani brać udziału w kosztownych new agowych rytuałach przejścia, które angażują Was w wyprawy do Nowego Meksyku. A już na pewno nie wykupujcie kompulsywnie zmysłowej i kobiecej sesji fotograficznej, gdzie na zdjęciach i tak nie będziecie przypominać siebie, bo chyba nikt na co dzień Was nie ogląda od góry, z wysokości metra tak żeby było widać włosy i bardzo wysokie szpilki. Na naturalne piękno trzeba zasłużyć: najlepiej uczciwą całoroczną pracą z ciałem, odpowiednią pielęgnacją, redukowanym stresem i odpowiednim odżywianiem. Dobre relacje też poprawiają wygląd. I ponieważ pierwszy dzień nowego roku zasługuje na szczerość, to bardzo szczerze Wam to mówię że żadne sprytne triki nie poprawią Waszego samopoczucia i wyglądu, więc możecie przestać już oglądać rolki na Instagramie i Tik toku.
No nic. O 22.00 przyszli z wizytą Sąsiedzi a ja stopniowo poczułam, że o ile dożyję do 24.00 to rok 2024 się rzeczywiście skończy a ja mam realne szanse na wkroczenie w rok 2025. Ta myśl ożywiła mnie na tyle, że poszłam spać o 3 nad ranem, co w moim wieku jest szaleństwem równym skokom spadochronowym. Chodzi o to, że niezależnie od tego o której idę spać i tak wstaję rano. Lata wstawania do dzieci zrobiły swoje.
Medytacja wyszła mi dzisiaj średnio, jednak ponieważ wierzę w siłę zdrowej rutyny i budowania nawyków, nie przejęłam się jej jakością a raczej doceniłam że BYŁA. To też dobry sposób na cały jeszcze świeży rok: doceniaj że coś robisz regularnie, ale nie próbuj podnosić poprzeczki, I tak przez dwanaście miesięcy. Nic Ci nie przyjdzie z kopania siebie za to, że możesz ile możesz. Może poza bólem. Ja nie lubię bólu w nadmiarze, tyle ile mam w zupełności mi wystarcza.
Zrobiłam też trening, wzięłam prysznic, zadbałam o odpowiednią ilość białka. Przespałam się też po południu, co było miłym i miękkim doświadczeniem.
Przede mną jeszcze kilka dni wolnego. Będę czytała, ćwiczyła, medytowała i gotowała. Nic nadzwyczajnego. Ale przecież właśnie z tego składa się życie, prawda?
Sobie i Wam życzę: dużo takich zwyczajnych, dobrych momentów. I oczywiście pieniędzy, bo pieniądze szczęścia nie dają, ale bardzo uspokajają a co zatem idzie mogą być niezłą techniką antystresową;-) A ja bardzo lubię niski poziom stresu. I zwyczajność.
Tekst: Magda Skomro
Grafika: Pablo Picasso