Wędrówki Dusz

Kiedy stoję w słońcu na ukwieconym balkonie, myśl o wędrówkach dusz: na Ziemię i z powrotem do Źródła, wydaje mi się kolejnym wirującym pyłkiem w smudze światła. Słońce rozgrzewa moje lekko skostniałe ciało po chłodnym poranku, który spędziłam w dobrze izolowanym wnętrzu salonu, a częściowo w kuchni pracowicie pochylona nad moim dziennikiem. I tam właśnie dopadła mnie pierwsza refleksja o cienkiej granicy jawy i snu, a właściwie zatarciu się granic jeśli uznam że wszystko jest ze sobą połączone. Jak puzzle, które ktoś dawno zaprojektował i ułożył a ja dopiero teraz dostrzegam ich sens i znaczenie.

Przezroczyste, niematerialne byty zjawiają się aby opowiedzieć mi swoje historie. Ponieważ egzystują w wąskim przesmyku między świadomością a nieświadomością, właściwie tuż za granicą pamięci rzeki Styks, nie wiedzą czego potrzebują póki nie zostaną o to zapytane. Pytanie, jak klucz, otwiera dostęp do słów i fragmentów obrazów, które muszą starczyć za opowiedzenie całej historii. Słowa pojawiają się i znikają, zawieszają w powietrzu tak samo jak obrazy: niewyraźne, rozmyte, mgliste. Echo rozmów odbija się od ścian i powraca do mnie kiedy usiłuję zrozumieć czego ode mnie chcą i  co mam do zrobienia.

Tak jak w historii młodej kobiety, Eli a może Elsy? Nie jestem pewna czy wyraźnie słyszę jej imię;  wrażenia słuchowe nie są tak wyraźne jak poczucie obecności: pełnej cierpienia i zagubienia. A więc Ela, zostanę przy tym imieniu, pojawiła się wczoraj w opowieści mojej gospodyni, o domu w którym straszy. O worku z damską bielizną i kośćmi, który został znaleziony w trakcie remontu przez robotników. Worek zniknął, wywieziony do lasu, historia została zapomniana. Jednak w domu, który stoi w dawnym korycie rzeki nieustannie dochodzi do różnych zalań i zawaleń. 

To ciekawe, że kiedy ludzie mówią: tutaj straszy, nie podejmują najczęściej żadnych środków zaradczych: nie palą świec, nie wzywają księdza czy egzorcysty, nie dają na mszę. Szkoda, bo właśnie rytuały uznania i odejścia są tutaj najbardziej potrzebne. Przywołanie do pamięci i pożegnanie. Czasami przeprosiny, a jeśli się da to obietnica zadośćuczynienia. Jednak najczęściej chodzi o pamięć: jesteśmy póki ktoś o nas pamięta, jasna sprawa.

Ela próbowała opowiedzieć mi swoją historię. O czasach wojennych lub tuż powojennych, o grupie mężczyzn, o gwałcie i okrutnym zabójstwie, którego tajemnicę zabrała rzeka.

O sobie samej mówiła niechętnie. Najwyraźniej i po śmierci nie lubimy pokazywać się w niekorzystnym świetle.

Ela nie wiedziała, że chce odejść. Chciała zemsty, a kiedy wyjaśniłam jej że to pragnienie, niemożliwe do spełnienia, potęguje tylko jej ból, zapragnęła spokoju. Obiecałam jej spokój, po powrocie do Źródła, zgodziła się. Przecięłam więc wszystkie połączenia między nią a mną i światem żywych. Poprosiłam o przebaczenie i otwarłam przejście w jedną stronę. 

Jeszcze przez chwilę przebywałam w tym przejściu pomiędzy tam i tutaj, bo zatrzymał mnie mój pradziadek Jan. Rozmawialiśmy o znaczeniu uznania i odrzucenia przez ród. I o potrzebie przynależności. A na koniec przyszła moja babcia Helena. Zapewniłam ją, że nie potrzebuję już cierpienia do uzasadnienia sensu mojego  życia. Niechętnie, jednak przyjęła moje tłumaczenie do wiadomości, ciekawe na jak długo? I kiedy znowu się pojawi, bo pojawi się na pewno.

Rytuały przejścia, pożegnania i przyjęcia rządzą się swoimi prawami. Wiem to nie wiedząc. Nie wiem jeszcze wielu rzeczy, które czuję i robię. Palę świece, zapalam kadzidła, rozmawiam szeptem z głosami, których nie słyszę.

Potem gotuję obiad, myję naczynia, idę na spacer, czytam książki. Ta zwykłość i rutyna  przypominają mi, żeby cieszyć się życiem. W świetle dnia, kiedy wolimy myśleć o sobie jak o czcicielach słońca i radości, cieszenie się życiem wydaje się być bardzo naturalnym wyborem

Tekst: Magda Skomro

Obraz: Daniel F. Gerhartz, Dawn of hope

Zostaw komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *