Irytuje mnie zgiełk wielkiego miasta: szum klimatyzacji, silniki samochodowe, płacz dzieci, trzaskanie drzwi, kroki na klatce które idą lub biegną. Pozorna cisza niedzielnego poranka wypełniona jest szumem, który jest i jednocześnie go nie ma. Jestem poza granicą własnej autonomii lub przynajmniej ta granica jest mocno zawężona, bardzo iluzoryczna w określeniu kim jestem i czym jestem. Ja wpisana w wielki obraz, na który nakładają się warstwami okoliczności, zdarzenia, losy, przypadki a nawet czynniki atmosferyczne. Bo już od wielu lat klimat i jego pochodne towarzyszą mojemu życiu w takim lub innym kontekście tworząc kolejną płaszczyznę odniesienia. Zofia Nałkowska powiedziała, że “Jest się takim, jak myślą ludzie, nie jak myślimy o sobie my, jest się takim, jak miejsce, w którym się jest.” I to zdanie pasuje do mojego dzisiejszego nastroju, bo zatraciłam na moment poczucie, że to ja w pełni decyduję o sobie i o swoim życiu. Utraciłam wolność wyboru. Bo wybór nie rysuje się szczególnie atrakcyjnie, zupełnie tak jak u Jean-Paula Sartre’a: “Być może jest to nieuniknione, być może trzeba wybierać między byciem nikim a udawaniem tego, kim się jest.”
Zalewa mnie i przygniata masowość wyobrażeń i poglądów na temat tego kim mam być, jaka mam być. Slogany pracowicie utkane przez agencje marketingowe wywołują we mnie łatwe zatracenie tożsamości, która powinna być jakaś: jedno hasło reklamowe wyklucza drugie. Bycie kobietą we współczesnym świecie doprowadza mnie do szału, bo co chwilę potykam się o kwestię czy mam być piękna i młoda czy też piękna i dojrzała. A może tylko mądra. Niestety nie umiem się zdecydować, bo właściwie każda z tych opcji jest pociągająca w jakiś sposób, jednak ciągnie mnie w nieco inną stronę. Mam wrażenie, że końcowa propozycja jawi się nieco na modłę Disneyowskiej bajki, gdzie nawet będąc wiedźmą nadal mam wyglądać jak księżniczka.
Ten koncept prowadzi mnie jednak do wymazywania kolejnych części siebie, a także mojej historii odbitej w różnych zdarzeniach i wspomnieniach zapisanych w ciele, jak również do ostatecznego zmęczenia nieustannym staraniem o bycie jakąś bądź nie bycie. W tym ujęciu koncepcja szekspirowskiego: być albo nie być, nie wydaje się aż tak trudna i skomplikowana, chociaż oczywiście Hamlet miał swoje powody, żeby mieć wszystkiego dosyć. Dwór duński pod pewnymi względami przypominał kłębowisko żmij, podobne do współczesnych forów dyskusyjnych w internecie lub walki o władzę w różnych środowiskach branżowych i polityce.
Gdyby jednak powrócić do propozycji wyboru według Sartre’a: żyć czy opowiadać nadal wybieram życie. Robię to z pełną pulą ambiwalentnych uczuć czy to jaka naprawdę jestem czy jaka chce być w zestawieniu tego jak mnie widzą inni lub jakby mnie chcieli widzieć jest w ogóle możliwe. Czy możemy się spotkać w jakieś prawdzie na mój temat, zgodnej ze mną i nie wykluczającej innych. Pozostaje samotność, jednak ona i tak jest. Zawsze i ostatecznie: na początku i na końcu. I jeśli już wyczerpię wszystkie inne możliwości zostanie mi właśnie ona.
Los to gorzka samotność, jak pisał Leopold Tyrmand, ontologiczna niemoc, fatalna odwrotność zamiarów i skutków, ślepota tragedii. I jednocześnie wybór, w czasach które może nie są najpiękniejsze, ale są nasze.